Niebezpieczne treści, toksyczne kontakty, cyberprzemoc, kradzież danych osobowych oraz uzależnienie od internetu - to tylko niektóre zagrożenia związane z przebywaniem nieletnich przed ekranami smartfonów i komputerów. Większość rodziców jest ich świadoma, jednak nie zawsze podejmuje odpowiednie działania. A zagrożeń jest coraz więcej. Podczas pandemii czas spędzany w sieci znacząco wzrósł (u niektórych nawet do 4 h dziennie). Ponad połowa Polaków (56,5%) przyznaje, że sięga po telefon znacznie częściej oraz więcej czasu spędza w Internecie (54,3%) - tak wynika z raportu na zlecenie Krajowego Rejestru Długów. Sytuacji nie sprzyja fakt, że od marca z przerwami, dzieci i młodzież uczą się zdalnie, czyli tkwiąc przed ekranami komputerów. Do sieci przeniosły się kontakty z rówieśnikami, rozrywka i inne aktywności. Jak chronić dzieci i młodzież przed zagrożeniami w internecie, skoro termin "dzieci bez sieci" jest nierealny? O to pytamy dr Małgorzatę Mikołajczak - Woźniak, pedagog mediów z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.
Dzieci bez sieci. Czy w obecnych czasach wszechobecnego internetu i smartfona, nauki zdalnej jest to jeszcze możliwe?
dr Małgorzata Mikołajczak, pedagog mediów Dolnośląska Szkoła Wyższa: Niestety nie, bo o ile starsze pokolenia pamiętają świat wyłącznie analogowy, współczesne dzieci takiego nie doświadczyły i nie znają. Ich bycie w świecie, uczenie się świata, wchodzenie w relacje, nauka, rozrywka, zabawa – od początku zapośredniczone są przez technologię. Rozmawiając z młodszymi uczniami klas podstawowych, o tym „co by było gdyby nie istniał Internet?”, widzę ich pełne zdumienia miny i słyszę pełne niepokoju odpowiedzi : gdyby nie Internet to świat byłby smutny, beznadziejny!; to byłabym nieszczęśliwa; to nie mógłbym w ogóle być sobą; to…ja nawet nie wiem!!, to by nas nie było… To ICH rzeczywistość - zastana, naturalna, niezbędna, wciąż produkująca i podsuwająca nowe rzeczy do odkrycia, przestrzeń w której czują się dobrze, u siebie. A jednocześnie pełna pozorów, gry, kalkulacji, manipulacji, pułapek, których nie do końca są świadomi, odbierając ją 1:1 i zanurzając się w nią - również emocjonalnie- na maksa, często bez kamizelki ratunkowej.
Chcą bardziej oglądać? Czy może być na ekranie?
Jedno i drugie. Przedszkolaki zapytane kim chcą zostać, gdy dorosną chórem zawołają, że youtuberem, koniecznie z zawrotną liczbą subów. Jestem pewna, że wielu rodziców nie ma pojęcia jakie transmisje „na żywo” powstają w pokojach dziecięcych, choć siedzą za ścianą. Wielu niebezpiecznie wymyka się to spod kontroli i tu apel o czujność, o przyglądanie się temu co ich mali TikTokerzy dystrybuują w sieci… Zwłaszcza teraz, kiedy przez lockdown, jak trafnie określił to prof. L.Witkowski „zamknęliśmy nasze dzieci w zorganizowanej samotności”. To w internecie znajdują kompanów do zabawy albo chociaż tylko podpatrywania, chwilowej namiastki kontaktu. Dostają uwagę, jakieś zainteresowanie, spojrzenie, lajk, poradę. Czyjąś obecność na ekranie o każdej porze dnia i nocy. Wiedzą, że gdy wejdą na ulubiony kanał, jacyś „oni” na pewno tam będę, że coś tam będzie czekać, dziać się. To dla nich czasem wszystko - zwłaszcza w tych domach, gdzie to jedyne, co im wypełnia relacyjną pustkę. W izolacji młodzi internauci jeszcze bardziej żyją życiem zastępczym wpatrzeni jak ktoś się budzi, robi sobie herbatę, myje żelem twarz, bawi się z psem, tańczy do lustra, odpakowuje przesyłkę, je pizzę z żelkami, majonezem i psią karmą, testuje depilator mamy czy pół dnia pracuje nad swoim outfitem, żeby go potem dobrze sfotografować. Niestety w tym pakiecie „zapełniaczy” dostają przy okazji coś, w czym niekoniecznie chcielibyśmy żeby nawet pośrednio uczestniczyli. Poza tym naśladują zachowania, przejmują pomysły, podejmują rzucane wyzwania, robią pranki, próbują stać się „gwiazdami” ekranu, a że często nie ma co pokazać, pokazują cokolwiek, narażając się na ośmieszenie czy hejt, w nadziei, że uczyni to ich twarz czy konto rozpoznawalnym. Jednocześnie automatycznie i kompulsywnie wyświetlając sobie kolejne transmisje, pod presją, żeby przypadkiem nic, co inni już pewnie widzieli ich nie ominęło. I co ważne- przyciągani jak magnes - stanowią bardzo pożądaną widownię- łakomy cel dla dostawców różnych materialnych dóbr i idei: powierzchownych, stronniczych, bywa, że niebezpiecznych.
Może więc bezpieczny internet, to po prostu limitowany internet?
To powszechne przekonanie, że najbardziej szkodzi nadmiar czasu spędzanego online. I rzeczywiście jeśli spojrzymy na czasowe tzw. bezpieczne normy podawane przez specjalistów (w zależności od wieku między 30 min a 2h), to wiemy, że młodzi przekraczają je dwu, a nawet trzy, czterokrotnie… W Internecie wszystko wymieszane jest ze wszystkim i podane na jednym poziomie, gotowe do wchłonięcia, do zaaplikowania sobie. Nadmiar płynących wrażeń, fleszy, szybko zmieniających się sekwencji sprawia, że po miesiącach regularnego wielogodzinnego bycia online codziennie, mózgi naszych dzieci są zmęczone i przebodźcowane. Smartfony, tablety, laptopy emitują niebieskie światło zwane światłem widzialnym o wysokiej energii, które nie tylko męczy nasze oczy. Jego nadmiar powoduje bóle głowy, zakłóca nam zegar biologiczny, wywołuje bezsenność. Proszę zauważyć, że teraz w trakcie pandemii, mnóstwo rodziców skarży się, że dzieci mają problemy z zasypianiem, albo że wstają zmęczone, nie mogą się skupić, są ciągle rozkojarzone. Jeśli pół dnia podczas lekcji wpatrują się w komputer, a drugie pół w komórkę, którą odkładają tuż przed snem, ciągle są pobudzone, w stanie czuwania, a ich organizm nie zdąża się w nocy właściwie regenerować. To trochę tak, jakbyśmy wsadzili dziecięcą wrażliwość samą w wagonik na rollercoasterze i liczyli, że zbombardowane bodźcami emocje i zmysły, gdy się wylogują, jak żołądek po szalonym pędzie kolejką wrócą po chwili, bez szwanku na miejsce. To jednak tak nie działa. Dzieci widzą w necie dużo za dużo i dużo za wcześnie. I to jest większy problem, niż sam tylko czas. Ta widoczność, dostęp do treści wszelakich - również bardzo niepożądanych, niepokoi najbardziej. Znamy popularne, potoczne określenie, że pewnych rzeczy nie da się już niestety „odzobaczyć”. To według mnie jedno z największych zagrożeń sieci. To, że mali odbiorcy obserwują w niej mnóstwo poszatkowanych przekazów, zachowań, scen, sytuacji, których nie rozumieją, nie chwytają kontekstu, których nikt im nie wyjaśni, nie pokaże we właściwym świetle. Wpuszczamy najmłodszych na ten wielki wirtualny plac zabaw często bez żadnego nadzoru (choć rodzice wiedzą, że istnieją blokady rodzicielskie przestają je stosować, bo dzieci czują się wykluczone, nie mogąc oglądać tego, co inni), oczekując naiwnie, że nie zrobią sobie krzywdy, testując na własną rękę różne opcje. Lekkomyślnie zakładamy, że będą wybierać tylko dobrze i mądrze. W Internecie trudno jednak znaleźć samemu granicę, przed którą należałoby się zatrzymać, bo tych granic tam nie ma, nikt ich nie wytycza. Raczej każdy pokazuje, że ograniczenia nie istnieją, że wolno i można, co i jak się chce. Oczekujemy po dzieciach pozostawionych samym sobie samokontroli? Zadziwiające, że jesteśmy naprawdę zdziwieni, że w przestrzeni tak pełnej przeróżnej stymulacji są zaabsorbowani tym, co przyjemne i ekscytujące tu i teraz, a nie myślą o przycisku Stop.
Jak więc nie wpaść w „sieci sieci” czy też raczej jak się z nich wyplątać?
W większości smartfonów w ustawieniach jest taka opcja Higiena cyfrowa. Zwykle ją omijamy… Wejdźmy tam czasem pod koniec dnia w telefonie dziecka. Potem też u siebie. Szok i niedowierzanie gwarantowane! Sprawdzenie, ile życia dziennie umyka nam bezpowrotnie, ile tracimy oglądając przez szybkę życie innych, obcych ludzi czy wirtualnych tworów, może podziała na niektórych jak zimny prysznic. Poza tym, skuteczne jest to, co przy zmianie wszelkich nadmiernych przyzwyczajeń wymykających się spod kontroli: zasady, nowe nawyki i co ważne: zamienniki. Jeśli zamiast jest „nic” bardzo trudno będzie nie ulec pokusie szybkiego powrotu w przestrzeń gotowych propozycji, rozrywek i rozwiązań. Trzeba nauczyć się na nowo organizować sobie czas, wypełniać go czymś przyjemnym. Nie oczekiwać raczej, że dziecko od razu po przymusowym wylogowaniu znajdzie sobie samo atrakcyjną dla siebie alternatywę i wykaże kreatywnością. Skutkiem odstawienia będzie raczej na pewno frustracja, silne rozdrażnienie, potem często apatia, jako reakcja na brak. Mądry rodzic pomoże młodemu wrócić do realnych aktywności lub wymyślić je na nowo i czerpać z nich radość, nie myśląc w tym czasie obsesyjnie o tym, co dzieje się w sieci, gdy mnie tam nie ma. I co najważniejsze „wyloguje się do życia”(1).
Ale przecież dzieci uczą się o bezpiecznym Internecie, pojawiają się w edukacji te wątki?
Owszem, ale jeśli zapytać uczniów co wiedzą po takich zajęciach, to odpowiedzą najczęściej, że nie wolno w sieci podawać swojego adresu, hasła, otwierać podejrzanych maili, a rozmówca po drugiej stronie może okazać się pedofilem. Jest to oczywiście wiedza potrzebna, lecz niewystarczająca. Brakuje codziennych, bardziej swobodnych rozmów wchodzących w głąb tego, co młodzi w tym świecie faktycznie znajdują, w czym uczestniczą, co im się podoba, co ich śmieszy, relaksuje, intryguje, irytuje, niepokoi. Kogo aktualnie „się klika”? Dlaczego po fascynacji Mycraftem, przyszła teraz faza na Among Us? Od czego i dlaczego nie mogą się oderwać? Jak im jest podczas zdalnego nauczania? To jest sedno - umiejętne inicjowanie rozmów o tym, czego dzieci tak naprawdę w tej rzeczywistości doświadczają, danie im przestrzeni do zabrania głosu, wsłuchanie się w to, jak i o czym opowiadają, próba zrozumienia ich potrzeb, doznań. W DSW jako pedagog mediów prowadzę podobne spotkania z młodymi- także wirtualne- przy okazji Akademii Młodzieży, w ramach DFN czy innych warsztatów. To są zawsze żywe i dla obu stron pouczające spotkania, bo młodzi chętnie mówią o tym, co aktualnie ich zajmuje. Wiemy, że szkoła jest mistrzem w organizowaniu umoralniających pogadanek „na temat”, określonych z góry planem wychowawczym. Również tych o bezpieczeństwie w sieci. Oczywiście konkretna, instruktażowa wiedza też w tym zakresie na pewno się młodym przyda. Ale nie zawsze trzeba do tego czekania na osobne zajęcia w grafiku raz na rok, czy ludzi ze specjalnym szkoleniem - wystarczy godzina wychowawcza. Jest mnóstwo filmów, bajek, gier, stron, które można wykorzystać jako inspirację do takich zajęć. Tego typu aktywności powinny być stale obecne w wychowawczych działaniach- zwłaszcza teraz w pandemii- kiedy nasze życie od dłuższego czasu toczy się w zasadzie „na ekranie” i „przez ekran”. Tymczasem rodzice albo nie mają czasu, albo za bardzo ochoty, a nauczyciele nie podejmują tych wątków, boją się ich. Bo nie czują się kompetentni, zorientowani, bo to wymaga odwagi wejścia w dyskusję, w której – co bardzo prawdopodobne - więcej do powiedzenia będą mieli młodzi. Ale przecież o to w tym chodzi! Tylko tak – na drodze omawianych przykładów, wspólnej refleksji- możemy uczyć selekcji medialnych treści, ich świadomego i krytycznego odbioru, namysłu nad tym, co do mnie jako odbiorcy dociera. Tylko taki „filtr” pozwala nam pozostać w sieci bezpiecznym.
1) Nawiązanie do tytułu książki W. Powers, Wyloguj się do życia, 2010
W razie pytań do ekspertki, zapraszamy do kontaktu z rzecznikiem prasowym DSW: