dr Małgorzata Mikołajczak-Woźniak, pedagożka z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu
Rodzice natychmiast protestują, kiedy ktoś z boku zwróci im uwagę, że inaczej podchodzą do swoich dzieci i różnie się do nich odnoszą. Zwykle, urażeni stanowczo deklarują, że kochają je „tak samo!”. Jednak w praktyce relacji rodzinnych rzadko bywa „tak samo”, „jednakowo”, „sprawiedliwie”.
Odmienne traktowanie swoich pociech, w zależności od ich płci czy też kolejności narodzin jest czymś, na co specjaliści od dawna zwracają przecież uwagę, a czego echa nieraz dają potem o sobie znać na kozetkach u terapeutów, pod postacią wewnętrznych zadr, żalu i ciągle żywych wyrzutów. Bo to, że czasem w relacjach z rodzeństwem tak pełno rywalizacji, zazdrości i wzajemnych pretensji, generowane jest niestety często właśnie przez rodziców, którzy swój czas, uwagę, troskę czy uznanie ofiarowują swoim potomkom bardzo nierówno. Zwykle nie jest to oczywiście zamierzone – wynika raczej z różnych doświadczeń, nieuświadamianych przekonań, skojarzeń, tego wszystkiego, co rzutuje na to, jak ludzie swoją rolę rodzica rozumieją i dlaczego.
Dziecko w narracji rodzica
Przede wszystkim każde dziecko, które się w rodzinie pojawia trafia już w jakąś konstelację rodzinną i zajmuje w niej określone miejsce. Bywa też od początku z różnymi emocjami oczekiwane, bo przecież życie miewa różne scenariusze. Może też być niestety (wbrew częstym deklaracjom rodziców w stylu „nasze dziecko może być sobą”, „akceptujemy je w pełni”), obarczane przez nich przeróżnymi wyobrażeniami, fantazjami, oczekiwaniami, np. że stanie się kopią ojca czy matki lub ich „lepszą” wersją służącą do spełnienia dawnych niezrealizowanych marzeń i ambicji. Dzieci w tej samej rodzinie mogą też mieć „przypisaną” różną pulę przywilejów, swobód, tolerancji dla błędów, rodzicielskiego spojrzenia i uważności, i te domowe roszady wyglądają u różnych bardzo różnie.
Wcale nie jest wyjątkiem faworyzowanie i pobłażanie jednym, a wyśrubowane oczekiwania i rygoryzm wobec drugich, stosowanie różnych zasad wobec każdego z dzieci, symboliczne „dzielenie się” dziećmi (zaklęte w określeniach „córeczka tatusia” czy „synek mamusi”), posiadanie swojego „ulubionego” dziecka (najczęściej tego, w którym to rodzic odnajduje podobieństwo do siebie samego), porównywanie dzieci między sobą („jesteście jak ogień i woda”, „czemu nie możesz być taki, jak twoja siostra?”) lub do rodziców („wdałaś się w matkę”, „cały ojciec”), w czym to zawsze jedno wypada korzystniej, a drugiej mniej. Te przekazy jawne, wprost bądź zawoalowane, między wierszami, sprawiają, że dzieci próbują jakoś odczytać te wysyłane im komunikaty – nauczyć się „jakie” powinny się stać, by zasłużyć na atencję rodziców, wypełnić ich wizję i lepiej „wypaść” w porównaniach z braćmi czy siostrami.
Warto podkreślić, że słyszane często określenia jak np. „nasza duma – najstarsza”, „nasze jedyne oczko w głowie”, „a to nasz najmłodszy słodziak”, które padają z ust rodziców, gdy przedstawiają innym swoje pociechy czy opowiadają o nich, dzieci przejmują jako element własnej tworzącej się tożsamości.
Rodzinne konstelacje
1. Dziecko starsze i dziecko młodsze
Badania pokazują oczywiście pewne tendencje. Na przykład, że drugie dziecko, zwłaszcza jeśli jest tej samej płci co pierwsze, może być postrzegane jako mniej kompetentne w robieniu tego, co cenią rodzice. Tłumaczy się to tym, że na rodzicach przeżywających swoje macierzyństwo czy tacierzyństwo po raz drugi, trzeci itd. kolejne osiągnięcia rozwojowe nie robią już takiego wrażenia jak za tym pierwszym razem, więc może być trochę tak, że każde następne dziecko otrzymuje od nich nieświadomie mniej „ochów” i „achów”, co sprawia, że może czuć się nie tak wartościowe/mądre, jak to najstarsze. Z drugiej jednak strony, rodzice przy każdym kolejnym potomku mają zwykle w sobie więcej spokoju, luzu, zatem młodsi otrzymują jednocześnie mniej presji, więcej swobody i wyrozumiałości (na co zwykle oburza się z kolei starszy brat czy siostra).
2. Jedynaki
Na jedynakach z kolei, skupia się całe uczucie, uwaga, czas, co może wypełnić, zaspokoić potrzeby dziecka w pełni, ale z drugiej strony w jednym małym człowieku lokowane są wtedy wszelkie nadzieje, ambicje, pomysły rodziców. To zaś skutkować może nadmiernym ciśnieniem, naciskami czy parasolem ochronnym rozłożonym „za bardzo”, w myśl: „bo mamy cię tylko jedną/jednego!”. Czasem także poczuciem osamotnienia czy niezrozumienia wśród rówieśników, którzy w przeciwieństwie do nich muszą „się rozpychać”, walczyć o swoje, umieć ustępować czy czekać na swoją kolej, także w „dostępie” do mamy czy taty.
3. Bliźniaki
W przypadku bliźniąt, często mamy do czynienia z problemem ujednolicania dzieci na siłę (od tego samego ubioru, tych samych zabawek, klas czy zajęć dodatkowych - żeby było „sprawiedliwie” i…wygodnie). Zacieranie tych różnic (choćby ciągłe mówienie do bliźniaków w liczbie mnogiej: „co chcecie?”, „co zjecie?”, „co robiliście”) czy branie ich pod uwagę dopiero wtedy, gdy dzieci same zaczynają się przeciwko temu buntować, to odebranie przestrzeni, by od małego rozwijać własne „ja”.
4. Dziecko „środkowe”
Autorzy książki „Najstarsze, średnie, najmłodsze. Jak kolejność narodzin wpływa na twój charakter?” R. Richardson i L. Richardson, jako najtrudniejszą definiują pozycją dziecka środkowego. Żeby dowieść tej tezy, zalecają obejrzeć zdjęcia w rodzinnym albumie – środkowe dziecko ma ich zdecydowanie najmniej…Warto tu zwrócić uwagę, że określenie „czarna owca” wobec dziecka, prawie nigdy nie dotyczy tego najstarszego, bo ono zwykle stara się spełniać oczekiwania rodziców, sprostać obowiązkom, stać się przykładem, wzorem, którym karzą mu być i robić to, czego rodzice oczekują. To raczej ten „średni” pomijany, zawieszony gdzieś pomiędzy tym „naj naj najstarszym”, a tym „naj najmłodszym”, ma tendencję, by wybrać ścieżkę, która odróżni go jakoś od rodzeństwa z „uprzywilejowaną” pozycją lub płcią (często zaskakującą, „pod prąd”, żeby nie wchodzić na terytorium zajęte już przez starsze i młodsze rodzeństwo i w jakikolwiek inny sposób „dać o sobie znać” ).
Próby odwzorowania przeszłości
Tych tendencji nie można jednak traktować jak wyroczni - to temat rzeka, bo wiele tu niuansów i niteczek mających swoje źródła w biografiach konkretnych rodziców. Zdarza się np., że próbują oni w relacjach z dziećmi kompensować sobie własny brak rodzeństwa, którego bardzo pragnęli, a nie mieli, a ci, którym natura dała odtworzyć we własnej rodzinie, ten sam układ, jakiego sami doświadczyli gdy byli mali, mogą projektować na syna czy córkę zachowania znane i utrwalone wcześniej z ich relacji z własnym bratem czy siostrą. Nie bez przyczyny upomina się niektórych rodziców: „pamiętaj, twoje dzieci nie są twoim rodzeństwem”, by nie patrzyli np. na swoje młodsze dzieci, jak wcześniej na swoje młodsze rodzeństwo. Bo zdaniem psychologów, nasza pozycja w rodzinie wpływa na nasze kontakty społeczne i to jak funkcjonujemy potem w relacjach - odtwarzając zwykle znane nam role.
Sytuacja z odmiennym traktowaniem dzieci jeszcze bardziej komplikuje się w coraz bardziej powszechnych rodzinach patchworkowych, gdzie np. dochodzi przyrodnie czy przyszywane rodzeństwo żyjące do tej pory w zupełnie innym układzie. Wtedy te znane już wcześniej dzieciom „role” nagle całkowicie się odwracają i mieszają np. najstarszy, w nowej wersji rodziny, może zostać „zdetronizowany” i staje się nagle najmłodszym, przez co część rodziny ma nagle inne do niego podejście i oczekiwania, niż pozostali.
Chłopiec czy dziewczynka?
W kwestii odmiennego traktowania dzieci bardzo wiele zależy nadal także od ich płci. Z niewinnego pozornie pytania: „chłopiec czy dziewczynka?” można wynikać czasem całkiem sporo. Już w trakcie ciąży otoczenie pary ciągle dopytuje lub próbuje wydedukować płeć po kształcie brzucha czy urodzie przyszłej mamy. W sieci zresztą krąży na forach mnóstwo podpowiedzi na wzruszające i kreatywne sposoby, jak samemu skonfrontować się z tą informacją, a przy okazji ujawnić światu płeć dziecka. Ostatnio za sprawą relacjonowanych przez celebrytów na Instagramie Baby shower, modne stało się przebijanie baloników i wysypywanie się na głowę przyszłych rodziców confetti „w stosownym” kolorze. Można dowiedzieć się też na oczach innych czy syn, czy córka, krojąc tort z ukrytą w środku masą różową lub niebieską, choć oryginalnych pomysłów na celebrowanie momentu odtajnienia płci dziecka jest znacznie więcej.
Wręcz zaklejoną kopertę z informującą o płci dziecka kasjerowi i poproś go o dyskretne zapakowanie body w kolorze właściwym dla płci maleństwa. Poczekaj na otworzenie zawiniętego prezentu w obecności rodziny oraz znajomych podczas imprezy z okazji oznajmienia płci dziecka.
Jeżeli masz na tyle odwagi, zamów prywatnego technika USG na wizytę w domu. Zaproś członków najbliższej rodziny i znajomych, aby razem z Tobą poznali płeć dziecka. Po zakończeniu badania świętujcie, rozkoszując się przekąskami, napojami i słodyczami w niebieskiej i różowej tonacji kolorystycznej – czytamy porady na stronie pampers.pl
Dlaczego to takie ważne? Dlaczego przyszli rodzice chcą wiedzieć i to szybko? Najlepiej od razu, rzadko decydując się na niespodziankę? Żeby oswoić się z tą myślą? By przy porodzie uniknąć rozczarowania?
W pułapce „odpowiedniego” nastawienia
Najczęściej chcą się „przygotować” czy też odpowiednio „nastawić”. To znaczy zaprojektować sobie w głowie siebie jako rodzica dziewczynki czy chłopca. I to zwykle ten moment kiedy w ludziach aktywują się, odpalają rodzinne schematy, czy odtwarzają utrwalone kulturowe wzorce urodzajowionej socjalizacji. Bo jedni powiedzą „nieważne, byle było zdrowe”, a inny pomyślą „obojętne, byleby był syn”. I choć wydawać by się mogło, że przecież to obojętnie, nie można pominąć, że niektórzy do zaplanowania płci przyszłego potomka podchodzą bardzo serio - czytają poradniki o specjalnych dietach, pozycjach seksualnych, momentach cyklu czy fazach księżyca zwiększających szanse na poczęcie dziecka upragnionej płci. I choć tych ukrytych preferencji w dzisiejszych czasach nie wypada za bardzo wypowiadać na głos, to te zakorzenione: bo „u nas tak zawsze było w domu, że same dziewczyny”, bo „super mieć parkę”, bo „najlepszy jest dla siostry starszy brat”, bo „ja tak miała(e)m i tak nie chiała(e)m”, często jak się potem okazuje, rzutują nie tylko na nasze wyobrażenia, ale i zachowania w roli rodziców oraz to, co komunikujemy naszym dzieciom.
Najlepszym przykładem silnego sfokusowania na konkretnego potomka są starania aż do tzw. „skutku”. Co jednak w sytuacji gdy jest pięć córek, szósta ciąża i twarde założenie „teraz MUSI być syn”, a rodzi się kolejna dziewczynka? Takie dziecko często bywa pomijane, lekceważone, jako to, które nie okazało się tym upragnionym, wyczekanym, a wręcz rozczarowało od razu na starcie, czymś na co kompletnie nie miało wpływu. Opowieści takich dorosłych już dzieci bywają niezwykle bolesne.
Bywa, że jeśli między rodzeństwem jest bardzo duża różnica wieku, to starsze przeciera oczy ze zdumienia, bo nie poznaje własnych rodziców i z pretensją stwierdza „mnie tak nie traktowaliście”. Bo też trzeba pamiętać, że to już „inni” rodzice – z innymi doświadczeniami, na innym etapie związku, a także tacy, którzy w długofalowej perspektywie mogli zobaczyć (na starszym dziecku/dzieciach) efekty swoich wychowawczych decyzji, dobrych pomysłów wychowawczych, ale i błędów itp. Więc może w tym „po równo” wcale nie znaczy, że dzieci muszą być traktowane jednakowo, ale zwyczajnie tak, by każde czuło się równie wyjątkowe?