Zdalna nauka, która trwa z przerwami od roku, wywiera negatywny wpływ na dzieci i młodzież. Braki w nauce, brak kontaktów społecznych, zbyt długie siedzenie przed komputerem, poczucie osamotnienia, a nawet objawy depresji. Negatywne skutki można by mnożyć. Nic dziwnego, że rodzice i nauczyciele wyczekują powrotu dzieci do szkół. Kłopoty nie znikną jednak po otwarciu szkolnych klas. Jak się do tego przygotować? O to pytamy dr Małgorzatę Mikołajczak- Woźniak, pedagog i wykładowcę z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.
Jaki będzie ten powrót do szkół, na który wszyscy tak czekamy?
dr Małgorzata Mikołajczak-Woźniak:
Czy wszyscy? – byłabym akurat daleka od powielania tej chętnie upowszechnianej w mediach generalizacji. O ile różne sondaże prowadzone po pierwszym lockdownie wyraźnie pokazywały tęsknotę uczniów za szkołą stacjonarną, o tyle teraz przestało to być oczywiste. W wywiadach z młodzieżą, jakie przeprowadzamy wraz z naszymi studentami, rysuje się bardzo różny obraz. Niektórzy mówią, że do szkoły wcale już nie chcą wrócić. I wcale na to nie czekają.
Czy wszyscy? – byłabym akurat daleka od powielania tej chętnie upowszechnianej w mediach generalizacji. O ile różne sondaże prowadzone po pierwszym lockdownie wyraźnie pokazywały tęsknotę uczniów za szkołą stacjonarną, o tyle teraz przestało to być oczywiste. W wywiadach z młodzieżą, jakie przeprowadzamy wraz z naszymi studentami, rysuje się bardzo różny obraz. Niektórzy mówią, że do szkoły wcale już nie chcą wrócić. I wcale na to nie czekają.
Dlaczego? Czy szkoła online bardziej im się podoba? Aż trudno w to uwierzyć.
Po pierwsze przywykli już do nowej sytuacji i po początkowym organizacyjnym chaosie i technologicznym zamęcie, do którego musieli się przystosować, dziś potrafią się w nim całkiem nieźle odnaleźć lub całkiem dobrze go unikać. Mają już wypracowaną swoją strategię funkcjonowania w szkole poza szkołą. Po drugie zaczynają dostrzegać wiele korzyści. Można dłużej pospać, można nie czesać włosów, nie wychodzić z piżamy, jeść lub grać na lekcji, pomagać sobie na sprawdzianie, a czas pomiędzy wykorzystać na przyjemności. Zobaczyli, że można uczestniczyć w tej formie szkoły, na ile się chce, nie myśląc chwilowo o konsekwencjach (jeśli oczywiście nie jest się pechowo rocznikiem zaraz egzaminowanym).
ZOBACZ TAKŻE: Matura 2021. Jak poradzić sobie ze stresem?
Odchodzi codzienna bieganina, stres szkolny, a tym zwłaszcza, którzy są nieśmiali i mają trudności w relacjach, odpada też konieczność codziennej konfrontacji z tłumem i nie zawsze przychylnymi rówieśnikami. Niepokoi jednak, że entuzjazmu do powrotu do szkolnych ławek brak nie tylko tym, którzy na co dzień doświadczali w nich jakichś trudności. Coraz więcej pojawia się głosów w stylu: „Nie chce mi się w ogóle uczyć. Mam kryzys. I tak każdy dzień wygląda tak samo, można tylko siedzieć i czekać na nie wiadomo co”, „Nawet nie słucham tego czy wrócimy czy nie. Dość często teraz mi wszystko jedno”, „Zobaczyłem, że to uczenie się w domu ułatwia mi wiele rzeczy, tak mi jest o wiele wygodniej”, „Za szkołą wcale nie tęsknię, nie ma za czym. Ze znajomymi i tak się spotykamy”.
Dorosłym się wydaje, że wszystkie dzieci tylko czekają na sygnał : wracamy! Ale ich uczucia są w tej chwili ambiwalentne. Wiemy, że tęsknota dotyczy głównie głodu normalnego kontaktu z innymi, relacji z przyjaciółmi, kolegami. A przecież już głośno jest o tym, co naprawdę dostaną: intensywne nadrabianie zaległości, zwiększoną ilość lekcji, testowanie czego się nie nauczyli. Każdy na samą myśl czułby opór i lęk. Rządzący potraktowali zdalną edukację jakby uczeń był pendrivem, a nauczyciel portem USB. Dlatego planowane odgórnie rozwiązania, wynikają głównie z tego, że ich zdaniem za mało się na tym „pendrivach” zapisało.
Dobrze wiemy, że zdalna edukacja wielu rozleniwiła, osłabiła motywację, innych tak zmęczyła, że całkiem zniechęciła do nauki. Wątpliwe więc, żeby to zapowiadane po powrocie „Do biegu! Gotowi! Start!” - po oceny i diagnozy poziomu przyswojonych wiadomości - było na te problemy lekarstwem. Raczej wręcz odwrotnie. „Może i zdalne nauczanie nie jest do końca fajne, ale lepsze niż to, co nas teraz w szkole czeka…” – myślą młodzi pełni obaw. Trudno się dziwić, że wizja powrotu z takim powitaniem, już na wstępie wydaje się im przytłaczająca.
Więc jaki będzie ten powrót i od czego to zależy?
Raczej należałoby realnie założyć, że trudny. Bo nie wiemy do końca „kto” wraca. W jakim stanie będą uczniowie i nauczyciele? Pandemia zachwiała poczuciem bezpieczeństwa nas wszystkich i doskonale wiemy, że ludzkie reakcje na ten długotrwały kryzys są przeróżne. I one z całą pewnością dadzą w szkole o sobie znać. Za wyłączoną często kamerą można je było jeszcze jakoś ukryć. „Na żywo” emocje i potrzeby uczniów mogą okazać się skrajnie odmienne i trudne do zrozumienia czy zaspokojenia. Jedni np. będą łaknęli bliskich kontaktów, by zrekompensować sobie stracony czas i jak najszybciej zapomnieć o tym, czego trzeba było się wystrzegać. W myśl, że „skoro pozwolono nam wrócić tzn. że już wolno”. Inni mogą przejawiać zaburzenia lękowe, z atakami paniki włącznie i będą w wielkim strachu odsuwać się od każdego, nerwicowo dezynfekując siebie i wszystko wokół, zamiast na nauce skupiając się na potencjalnych zarazkach. Bo przecież dzieci są mądre i doskonale wiedzą, że choć puszczono je do szkoły, to przecież wirus wciąż im zagraża. I że przebywanie w każdym większym skupisku ludzi - jak np. w zamkniętym szkolnym budynku czy gęsto wypełnionej klasie – jest nadal mocno ryzykowne i dla nich, i dla ich bliskich.
Myślę, że tego stresu, który może w uczniach nagle w różnych formach „odpalić”, gdy wyjdą z miarę bezpiecznych czterech ścian swoich pokoi, nikt właściwie nie bierze pod uwagę. Mówi się za to dużo o wzroście zaburzeń depresyjnych, o wycofaniu, apatii młodych. Identyfikujemy ogromny problem, lecz tym samym wiemy, że szkolne możliwości indywidualnej specjalistycznej pomocy są dramatycznie mocno ograniczone. Dopiero się przekonamy czy młodzi wyautowani na tak długo z bezpośrednich relacji, będą umieli się dogadać czy w ogóle jeszcze będą jakimś zespołem, czy będą czuli jakąś przynależność. Zwłaszcza ci, którzy dopiero rozpoczęli naukę w nowych klasach niemal od razu w izolacji, którzy w nowej szkole nie mieli nawet szans się rozejrzeć, rozgościć i poczuć jakąkolwiek więź. Czy będzie w ogóle czas się nad tym wszystkim pochylić? Pewnie jak zawsze: różnie w różnych szkołach, u różnych nauczycieli.
Można więc jakoś uczynić ten „schoolback” łatwiejszym?
Jest sporo pytań, niewiadomych i na pewno dużo wyzwań. Potrzebny jest jakiś bufor, coś, co zamortyzuje, będzie powoli rozbrajać napięcie, jakie narosło, niwelować dystans, który się zrodził. Naturalnym remedium zawsze okazuje się troska o ludzi, o relacje. Ona powinna być najważniejsza w tym czasie, gdy szkoła wystartuje na nowo. Trzeba zająć się w pierwszej kolejności dziećmi - nie nadrabianiem podstawy programowej. Razem z uczniami jakoś wspólnie próbować przepracować to, co się nam wszystkim przydarzyło. Bo nie można przejść nad tym ot tak, do porządku dziennego, wziąć to w nawias, robić swoje udając, że kwestii pandemii już jakby prawie nie było… To jednak też nie znaczy, że wychowawca ma naraz wchodzić w rolę terapeuty, ratownika. Na pewno jednak może „przegadać” ze swoimi uczniami to, co świat i każdego z nas dotknęło. Rozmawiać na temat tego, jak izolacja na nas wpłynęła, co zmieniła.
Wspólnie się zastanawiać jak ruszyć do przodu, skąd wziąć energię. Nie unikać tematu. Słuchać. Uspokajać nastroje, ale i dać uczniom prawo do różnej kondycji po tym powrocie, czas na ponowne przystosowanie. Podjąć wysiłek, by zintegrować klasę od nowa. Nie lubię stwierdzenia „nauczyciel powinien”, ale z uwagi na kontekst tej trudnej lekcji życia, jaką odebrali młodzi (i to, jak niektórzy z nich dotkliwie ją znieśli, często będąc totalnie osamotnieni) myślę, że absolutnie powinien: wykazać się empatią oraz szczególną uważnością na to, co się z uczniami dzieje i w porę reagować. To nic odkrywczego, nic nowego, nic co w szkole nie byłoby potrzebne zawsze. Ale może tym razem, jak nigdy okazać się absolutnie niezbędne.
A co mogą zrobić rodzice, żeby wesprzeć swoje dzieci?
Uspokoić się. Nie wpadać w panikę i nie wierzyć, że najważniejsza jest teraz pogoń za stopniami. Nie fundować dzieciom dodatkowej presji, a tym samym nie wysyłać sygnału, że nie dały rady, zawiodły, nauczyły się mniej/gorzej niż inni, niż powinni. Ten komunikat, który rodzic, wyśle teraz swojemu dziecku, jest kluczowy. Jakkolwiek poradziły sobie nasze pociechy w czasie zdalnej nauki, komentarz, że mają „braki”, bo były za mało samodzielne czy niewystarczająco odpowiedzialne jest miażdżący - biorąc pod uwagę tak niecodziennie okoliczności, w których większość z nas próbowała funkcjonować trochę po omacku i na miarę swoich aktualnych możliwości.
Nie zapominajmy, że przez ostatni rok zawiesiliśmy młodym poprzeczkę bardzo wysoko, licząc, że sami wszystko ogarną, nauczą w mig obsługi nowych narzędzi, zapanują nad harmonogramem, wzorowo zorganizują sobie szkołę w pokoju i przejmą odpowiedzialność za swoją naukę. A poszło różnie, również niestety z winy dorosłych. Ten rok obciążył psychicznie wszystkich, ale też sprawił, że wielu ludzi przewartościowało, co jest ważne. I choć żyjemy w czasach ocen, rankingów, punktów dobrze zrozumieć, że owszem nauka jest istotna, ale w tym nadzwyczajnym czasie o wiele mniej, niż dobrostan psychiczny naszych dzieci. Oceny da się łatwiej poprawić! Dlatego nie gańmy, nie róbmy wyrzutów, nie śrubujmy nadmiernych oczekiwań - wspierajmy.
Masz pytanie do ekspertki? Zapraszamy do kontaktu: