21 sierpnia przypada Dzień Optymisty. Kto z nas może z czystym sumieniem zaliczyć się do grona osób oglądających świat przez różowe okulary? Psycholog dr Beata Rajba z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej wyjaśnia, w czym tkwi sekret pozytywnego myślenia, czy optymizmu można się nauczyć oraz jaki wpływ wywiera on na nasze życie.
Optymizm, czyli przekonanie, że wszystko się jakoś ułoży, problemy rozwiążą, a wyzwania zakończą sukcesem, pomaga nam w życiu na wiele sposobów. Przede wszystkim zmniejsza lęk, a to z kolei czyni nas odważnymi, sprawia, że chętniej podejmujemy wyzwania, których wynik jest niepewny. Oczywiście, czasem poniesiemy porażkę, choć pewnie optymista skwituje ją „następnym razem będzie lepiej”. Zwykle jednak skłonność do podejmowania umiarkowanego ryzyka popłaca.
Optymizm wiąże się też z lepszym zdrowiem. Pozytywne nastawienie to mniej stresu, a co za tym idzie silniejszy system odpornościowy, mniejsze ryzyko chorób serca, tarczycy, autoimmunologicznych, itd. Ponieważ stresu i lęku jest mniej, nie ma tez potrzeby sięgania po używki takie jak papierosy czy alkohol. Dlatego też optymiści statystycznie żyją dłużej, a do tego lepiej – ich jakość życia jest wyższa, rzadziej cierpią z powodu depresji czy zaburzeń lękowych. Do tego mają więcej przyjaciół, bo przyjemniej przebywać z kimś dobrze nastawionym do życia.
Czy optymizm ma same zalety?
Niestety nie tylko. Optymistom trudniej wytrwać w postanowieniu i podtrzymać wysiłek przez dłuższy czas. Jeśli wierzymy, że „jakoś się ułoży”, po co się uczyć? Naukowcy przeprowadzili nawet swego czasu eksperyment, w którym grupę studentów poddano treningowi, mającemu nauczyć ich optymizmu. W trakcie następnej sesji ich wyniki były znacznie niższe od tych w grupie, która nie miała treningu. Okazało się, że pesymistyczne nastawienie pozwala lepiej przewidzieć kłopoty i niebezpieczeństwa i przygotować się na nie, albo nawet im zapobiec. Oczywiście za cenę stresu, bo nasz „mózg emocjonalny” nie do końca rozróżnia fantazję i rzeczywistość – snując czarne scenariusze angażujemy nie tylko rozum, ale i emocje, przysparzając sobie cierpienia. Optymiści mają też tendencję do nieoceniania ryzyka, przez co łatwiej ulegają uzależnieniu od hazardu, częściej zapominają o zabezpieczeniu się w czasie seksu czy o maseczce.
Innym problemem jest presja kulturowa na optymizm. Pop-psychologiczne poradniki wmawiają nam, że wystarczy chcieć, a wszystko będzie po naszej myśli. Wręcz nie wypada prezentować postawy przeciwnej. Efekt jest taki, że przywdziewamy maskę, udajemy przed światem, gdy jest nam źle, i zostajemy sami z trudnymi emocjami. Jak w większości cech, najlepiej mieć średni poziom optymizmu.
Można się go nauczyć?
Jak najbardziej, choć po części jest uwarunkowany genetycznie. Emil Chartier, francuski filozof, pisał nawet, że pesymizm jest kwestią nastroju, a optymizm siły woli. Pierwszym i najważniejszym krokiem jest uświadomienie sobie, ile nas kosztuje snucie czarnych scenariuszy. Stres, objawy nerwicowe takie jak kołatanie serca, ból brzucha czy głowy, trudne do wytrzymania (również dla otoczenia) poirytowanie. Większość z tych pesymistycznych scenariuszy nigdy się nie wydarzy, a nawet jeśli, to zwykle sobie z nimi poradzimy. Jeśli zaś nie poradzimy, to po co martwić się na zapas czymś, co pozostaje poza naszą kontrolą? W ten sposób marnujemy energię i teraźniejszość, która mogłaby być całkiem przyjemna.
Warto też zatrzymać się na chwilę i przyjrzeć swoim myślom, temu, jak wyjaśniamy niepowodzenia. Kiedy ostatnio pomyśleliśmy o sobie „jestem głupi?”, albo „ nigdy mi się nie udaje”? To toksyczne i podcinające skrzydła. „Tym razem mi się nie udało, ale może następnym będzie lepiej” daje nadzieję, a ona jest jednym z podstawowych wyznaczników sukcesu w życiu. Pewien dość sadystyczny naukowiec, Curt Richter, wrzucał szczury do wody, jednak części z nich dawał możliwość wdrapania się na deseczkę, zanim ją zabrał. Te, które miały już doświadczenie uratowania się, wrzucone do wody po raz drugi wytrzymywały kilkanaście razy dłużej, zanim przestawały walczyć o życie. Tak samo jest z optymistami – nawet jeśli życie ich nie oszczędza, zachowują wiarę w swoje możliwości dłużej, często wystarczająco długo, by przezwyciężyć kłopoty.
Optymizm należy też kształtować u dzieci. W Polsce nie budujemy raczej w nich pewności siebie. Gdy wejdą na drzewo albo ściankę do wspinaczki, słyszą zazwyczaj lękowe „złaź, bo spadniesz”, albo w najlepszym przypadku „udało Ci się”, co sugeruje, że udało się przypadkiem, cudem jakimś. Tymczasem amerykańskie mamy krzykną raczej „you did it!”, „poradziłeś sobie”, kładąc nacisk na sprawczość i budując tym samym w dziecku zaufanie do samego siebie.
Pomaga też chyba dobry nastrój?
Tak, i warto go podtrzymywać. Choćby w sposób, który przebadali studenci psychologii DSW: puszczali oni jednej grupie badanych w trakcie wykonywania zadań matematycznych zestaw piosenek o tekstach optymistycznych, a drugiej grupie piosenki o równie żwawej linii melodyczej, ale smutnym tekście. Pierwsza grupa poradziła sobie z zadaniami szybciej, ale też miała znacznie lepszy nastrój. Prawdopodobnie w trakcie jazdy czy pracy wpadamy trochę w trans, a teksty piosenek stanowią dla nas sugestię hipnotyczną.
Wniosek z tego, że powinniśmy uważać na to, czego słuchamy, np. jadąc rano do pracy, bo może wpłynąć na cały nasz dzień. Dlatego lepiej wybrać „Simply the best” Tiny Turner, niż nucić cały dzień „Co ja robię tu?” Elektrycznych gitar. Te smutniejsze i bardziej melancholijne, albo pełne złości teksty warto sobie zostawić na dni, w których ulgę przynosi nam wyrażenie własnych emocji poprzez śpiewanie razem z piosenkarzami.